cmentarz Orląt Lwowskich,Lwów – miejsca, które trzeba zobaczyć
"Idę na kawę" w tutejszym slangu oznacza tyle, że wychodzę zabawić się ze znajomymi. Do białego rana. Bo Lwów nie śpi, Lwów
się bawi. Tańczy. Na Rynku, świętuje tu wieczory panieńskie i
kawalerskie, pije wiśniówkę, randkuje i dobrze je. Dawno nie widziałam
tak bardzo tętniącego życiem miasta, jednego z najpiękniejszych w
Europie.
Nie mogę sobie przypomnieć, ile razy planowałam wycieczkę do Lwowa. Z
jakiegoś dziwnego powodu bardzo ciągnęło mnie do tego miasta, jednak
dotarcie do niego z Gdańska wydawało mi się dość skomplikowane.
Samochodem? Niby można, ale podróż niebezpiecznie się wydłuża.
Pociągiem? Też można, jednak nie przepadam za wielogodzinnymi wojażami
tym środkiem lokomocji. Cóż, gdybym wcześniej pomyślała o tym, że do
Lwowa mogę dotrzeć samolotem, pewnie byłabym tam już wiele lat temu. Z
Gdańska to zaledwie pół godziny lotu do Warszawy i kolejne czterdzieści
minut do Lwowa. Szybko, łatwo i przyjemnie. Wygodna ze mnie dziewczyna,
postawiłam więc na komfort, by tak szybko, jak się da, trafić w miejsce,
o którym tak wiele dobrego słyszałam. Do miasta, które swym bogactwem
architektury i ludzi zachwyca każdego, kto był tu choć raz.
We Lwowie jak w domu
Spacerując nocą po centrum miasta odnoszę wrażenie, że jest tu wszystko i
są wszyscy. Najczęściej spotykam turystów z Polski, ale też z Niemiec,
Austrii, Białorusi, USA czy Rosji. Wszyscy czują się swobodnie, jakby
odcisnęli jakiś ślad w ukraińskiej ziemi. Czasami, żeby ten ślad zobaczyć,
trzeba się dobrze nachodzić i przypatrzeć. Odnoszę jednak wrażenie, że
Polacy mają z tym najmniej kłopotu, bowiem polskich śladów nikt tu nie
zacierał. Widoczne są na każdym kroku, w każdym zaułku. Pomnik
Mickiewicza w centrum miasta ma i zawsze miał na cokole polski napis:
Wieszczowi – naród. Na ścianach domów bez problemu znaleźć można szyldy
reklamowe sprzed II wojny światowej. Nie pokryły ich kurz czy pstrokate
graffiti, zadbano za to, by były widoczne i stały się elementem historii
tętniącego miasta. Nawet większość ulic jest tu polska: Kościuszki,
Słowackiego, Kopernika, Powstańców Listopadowych. Jest też piękny
Cmentarz Orląt Lwowskich będący częścią ogromnego, bardzo starego
cmentarza Łyczakowskiego. Czuć, że jest się w domu.
Miasto Lwa – tak o Lwowie mówią miejscowi - wielu osobom przypomina
Kraków. Coś w tym jest. To kopia naszej dawnej stolicy, która zatrzymała
się w czasie. Miasto nasiąknięte nostalgią i melancholią. Stare
kamieniczki, kocie łby i tramwaje przecinające Rynek dodają tylko uroku
temu obrazkowi.
Lwowska gościna na całego
Statystyki nie kłamią. Te dotyczące zadowolenia z życia mieszkańców
ukraińskich miast mówią, że w tej kategorii Lwów od wielu lat jest
liderem. To tu żyją najszczęśliwsi ludzie w kraju nad Dnieprem. I co
ważne, ci szczęśliwi ludzie autentycznie kochają Polaków. Są życzliwi i
uczynni. Często nie mówią w naszym języku, ale rozumieją nas. Z
uśmiechem wsłuchują się w wypowiadane przez nas słowa. W sklepie czy
restauracji porozumiecie się po angielsku, ale kiedy przejdziecie na
polski, od razu zrobi się swojsko. Trochę jak u dawno niewidzianej,
lubianej cioci. A jeśli jeszcze nieco się wysilicie i poznacie choćby
kilka ukraińskich słów, wtedy drzwi staną przed wami otworem, bowiem
każdy cudzoziemiec starający się mówić po ukraińsku (nawet z błędami)
jest przyjmowany przez Ukraińców bardzo ciepło. Często może nawet
uzyskać zniżkę w sklepie czy restauracji, albo zostać zaproszeni na
kufel piwa. Taki jest Lwów – otwarty, przyjazny i gadatliwy.
Lwowa się nie zwiedza, Lwów trzeba poczuć, posmakować, dotknąć, zobaczyć
historię i zatrzymać cząstkę w sercu. Pamiątek przeszłości jest wiele.
Praktycznie każda lwowska rodzina to mieszanka rożnych krwi, kultur i
tradycji. Kawał historii utkanej z wielu kultur sprawia, że miasto
fascynuje, a każdy zakątek zdaje się skrywać jakąś tajemnicę. Pełno tu
zabytków architektury, rozkosznych chramów, starych placów, przytulnych
uliczek, muzeów i galerii pełnych dzieł sztuki z różnych epok. Na słowo
muszę uwierzyć w opowieść oprowadzający mnie po swoim mieście
przyjaciół, że to najbardziej zróżnicowane i najbardziej fascynujące
miasto Ukrainy.
Miasto założone na skrzyżowaniu korzystnych szlaków handlowych między
Zachodem a Wschodem, wieki temu prawdziwie rozkwitało i rozwijało się.
Trzy stulecia temu zasłynęło jako centrum technicznych innowacji.
Przecież to tu wynaleziono naftę i lampę naftową. Co więcej, na początku
XX stulecia Lwów został stolicą trzeciego w świecie regionu z wydobycia
ropy naftowej po USA i Rosji. Imponujące. Niestety, przez środkową i
wschodnią Ukrainę przetoczył się walec sowietyzacji, miażdżąc ludzi i
zabytki. Dziś, po latach, mówi się tu o wojnie, a raczej mówią o niej
ci, którzy do Lwowa obawiają się przyjechać. A przecież z Lwowa do
Ługańska jest ponad 1500 kilometrów. To mniej więcej tyle, ile z Gdańska
do Wenecji. Ta odległość sprawia, że Lwów jest spokojny, a życie toczy
się tu na ulicach, w kawiarniach, restauracjach. Podobnie, jak u nas.
Centrum jest zrozumiałe i jasno określonego. Uliczki wychodzą z Rynku na
cztery historyczne dzielnice: ruską, polską, żydowską i ormiańską. W
którą stronę pójdziesz, zależy tylko od ciebie. Zakamarki Starówki
przemierzać można bez planu, spontanicznie i na miarę sił. Niedaleko
stąd do przepięknego neoklasycystycznego gmachu opery, który przywodzi
na myśl najświetniejsze włoskie budowle. Wieczorami przed operą jest
gwarno. Można odnieść wrażenie, że połowa mieszkańców Lwowa spaceruje
obok fontanny, po wysadzanym klonami deptaku, przypominającym trochę
miasta południowej Europy.
Równie malowniczo jest na porośniętej trawą i drzewami Zamkowej Górze z
ruinami zamku królewskiego wzniesionego przez króla Polski Kazimierza
III Wielkiego. Właśnie tu można podziwiać najpiękniejsze zachody słońca.
Dookoła Wysokiego Zamku i Kajzerwaldu wciąż zachowały się stare bramy,
podwórka i okna. Spacer w tym miejscu to jak przeniesienie się w czasie.
Zatańcz albo zawalcz
Lwów ma nie tylko wizerunek, ale też smak. Zależnie od nastroju może lub
tradycyjnie albo wykwintnie. Albo i tak, i tak. Ceny przyjemnie
zaskakują, warto więc zaszaleć.
Szukałam atmosfery starego, polskiego Lwowa. Ktoś mi szepnął o
"Baczewskim", w którym rzadko bywają wolne stoliki, i że lepiej
zarezerwować miejsce zawczasu. Tak zrobiłam. Mają tu własne nalewki,
najlepsze we Lwowie. I menu, które nazwać można dziełem sztuki
kulinarnej. Dookoła wiele pamiątek po założonej w 1782 r. marce
Baczewski. Na ścianach polskie reklamy sprzed lat zachęcają do
spróbowania miejscowych rarytasów. W toaletach z głośników płynie
przyjemny głos Mieczysława Fogga. Luksus czuć na każdym kroku. Sto lat
temu Lwów szczycił się słynnymi wódkami Baczewskiego. Szkoda, że o
wyrobach słynnej firmy świat już zapomniał. Na szczęście można je kupić w
kameralnym sklepie tuż przy restauracji.
Zajrzałam też do galicyjskiej żydowskiej restauracji
"Pod Złotą Różą", tuż obok ruin synagogi. Wnętrze przypomina stare
żydowskie mieszkanie - stołach ozdobione są ręcznie robionymi obrusami,
menorami ze świecami, a kelnerka myje gościom ręce przed przystąpieniem
do jedzenia. W karcie wszystko to, z czego słynie żydowska kuchnia -
jest karp, faszerowany szczupak, hummus i pierogi z rybą. Menu nie
zaskakuje, w przeciwieństwie do sposobu płacenia. Przed zamówieniem
dania trudno poznać jego cenę, a o niski rachunek trzeba zawalczyć.
Każdy targuje się, jak umie. Można się wykłócać, albo zatańczyć. Musicie
sprawdzić, który sposób w waszym przypadku działa najlepiej.
Na smakoszy dobrego piwa czeka lokal "Prawda" na Rynku, w którym sami
ważą złocisty napój. Również przy Rynku jest miniaturowy lokalik, który
skojarzył mi się z Lizboną i jej ginginha. Tak jak w stolicy Portugalii,
serwuje się tu wiśniówkę na kieliszki wprost na ulicy. I tak jak tam,
jest gwarno i wesoło. Przyglądam się temu obrazkowi i czuję, że trafiłam
w autentyczne, nieskomercjalizowane jeszcze miejsce. Takie, do którego
chce się wracać.
Magda
0 comments: