historia polskiego jazzu,
Ale to nie koniec! Od 2016 roku na nowo ruszył licznik serii „Polish Jazz”, który zatrzymał się w 1989 roku na numerze 76 (ostatni krążek przed przerwą to album Lory Szafran „Lonesome Dancer”). Zaszczytu nowego otwarcia dostąpił sam mistrz Zbigniew Namysłowski. Wraz ze swoim kwintetem wydał pod numerem 77 (co ciekawe, pan Zbigniew skończył wówczas… 77 lat) doskonały album pod wszystko mówiącym tytułem „Polish Jazz - Yes!” W następnym roku przyszedł czas na numer 78 i głos młodego pokolenia w postaci Kuba Więcka i jego „Another Raindrop”. Marka „Polish Jazz” naprawdę zadziałała! Albo inaczej – to artyści pokazali, że pod tym szyldem są w stanie nagrywać najlepsze płyty.
Rok 2018 to trzecia po przerwie płyta z tej serii i… kolejne arcydzieło. Tym razem popisu na światowym poziomie dokonał pianista Piotr Wyleżoł wraz ze swoim zespołem oraz zaproszonymi gośćmi. „Human Things” to zestaw sześciu (w wersji winylowej pięciu, bo nie zmieścił się cały „Once Forever”, a z kolei ”Fatalismus Optimismus” został skrócony do 6 minut 50 sekund) genialnych nagrań, które łączą wszystkie światy jazzu: i tego klasycznego z nowoczesnym, i tego granego przez „dziadków” jak i młokosów.
Piotr Wyleżoł | Human Things
„Bo dżezu nikt nie kuma, men” – sowizdrzalsko wyśpiewywał dziwaczne zwrotki dokładnie 20 lat temu Tymon Tymański na słynnej płycie „P.O.L.O.V.I.R.U.S.” zespołu Kury. Dziś na szczęście wiemy już, że wcale nie jest tak źle z tym jazzem. Ba! Jest znakomicie!
Oczywiście Tymański miał wtedy swoje powody, by po „dżezie” się przejechać. Gdy Kury świętowały swój niewątpliwy sukces, w Polsce kończyła się właśnie yassowa rewolucja, która wywróciła scenę muzyki synkopowanej do góry nogami. Bunt młodych przeciwko starym wyjadaczom odcisnął swoje piętno na polskiej kulturze i choć dodał jej koloru, to – jak chyba każdy bunt – zgasł i oddał co cesarskie cesarzowi.
Seria „Polish Jazz” odrodziła się na nowo fot. travelerdeluxe |
Symbolem „ancien regime” była kultowa seria Polskich Nagrań Muzy pod
hasłem „Polish Jazz”, wydawana od połowy lat 60. ubiegłego wieku. W
cyklu tym wyszły najważniejsze płyty w historii m.in. „Astigmatic”
Komedy, „Music for K.” Stańki, „Question Mark” Muniaka czy „Winobranie”
Namysłowskiego. Poza nimi w serii ukazały się albumy Urbaniaka,
Makowicza, Kosza, Ptaszyna Wróblewskiego, Miliana, Kurylewicza,
Trzaskowskiego i wielu, wielu innych – tak naprawdę wszystkich
najważniejszych. Etykieta „Polish Jazz” stała się marką, bo naprawdę
bardzo rzadko zdarzały się pod tym symbolem niewypały (np. „Sound of
Marianna Wróblewska”). W świecie muzyki popularnej można to porównywać
tylko z formatami 4AD czy Sub Pop – gdy po emblemacie wytwórni wiesz, że
możesz śmiało w ciemno brać jakikolwiek tytuł i masz gwarancję, że się
nie zawiedziesz. W świecie jazzu zaś do dziś taką estymą cieszy się ECM
Manferda Eichera.
Dlatego wielu z bólem przyjęło wraz z upadkiem komuny w 1989 roku także
upadek serii „Polish Jazz”. Młodzi, o czym mowa powyżej, zabrali się za
dekonstrukcję klasyki. Starzy nie garnęli się na wojnę. Przez całe lata
90., a potem przez całą pierwszą dekadę XXI wieku nie działo się nic w
temacie „PJ”. Dopiero ostatnie lata przyniosły zmianę (choć nie obyło
się bez kontrowersji). Oto w ręce muzycznego giganta, a dokładnie jego
polskiego oddziału, czyli Warner Music Poland, trafił cały katalog
Polskich Nagrań. Wreszcie zaczęły ukazywać się pięknie wydane reedycje
kultowych płyt tak na CD jak i na cieszącym się ostatnio popularnością
winylu.
Ale to nie koniec! Od 2016 roku na nowo ruszył licznik serii „Polish Jazz”, który zatrzymał się w 1989 roku na numerze 76 (ostatni krążek przed przerwą to album Lory Szafran „Lonesome Dancer”). Zaszczytu nowego otwarcia dostąpił sam mistrz Zbigniew Namysłowski. Wraz ze swoim kwintetem wydał pod numerem 77 (co ciekawe, pan Zbigniew skończył wówczas… 77 lat) doskonały album pod wszystko mówiącym tytułem „Polish Jazz - Yes!” W następnym roku przyszedł czas na numer 78 i głos młodego pokolenia w postaci Kuba Więcka i jego „Another Raindrop”. Marka „Polish Jazz” naprawdę zadziałała! Albo inaczej – to artyści pokazali, że pod tym szyldem są w stanie nagrywać najlepsze płyty.
Rok 2018 to trzecia po przerwie płyta z tej serii i… kolejne arcydzieło. Tym razem popisu na światowym poziomie dokonał pianista Piotr Wyleżoł wraz ze swoim zespołem oraz zaproszonymi gośćmi. „Human Things” to zestaw sześciu (w wersji winylowej pięciu, bo nie zmieścił się cały „Once Forever”, a z kolei ”Fatalismus Optimismus” został skrócony do 6 minut 50 sekund) genialnych nagrań, które łączą wszystkie światy jazzu: i tego klasycznego z nowoczesnym, i tego granego przez „dziadków” jak i młokosów.
Album otwiera przepiękna pieśń tytułowa, jedna z najlepszych jakie
słyszałem w ostatnich latach. To, jak wspaniale śpiewają w duecie Aga
Zaryan i Grzegorz Dowgiałło, powoduje, że uginają się kolana, a na
rękach pojawia się gęsia skórka. I choć nagranie trwa ponad 7 minut
(jest też wersja skrócona, stworzona specjalnie do radiowej promocji) to
czuje się najnormalniej zawód, gdy wybrzmiewają jej ostatnie takty.
Pozostałe nagrania to kompozycje instrumentalne m.in. z udziałem światowej mega gwiazdy – saksofonisty Dayny Stephensa. Piotrowi Wyleżołowi towarzyszy zespół doświadczonych Polaków: trębacza Roberta Majewskiego, perkusisty Michała Miśkiewicza, kontrabasisty Michała Barańskiego i puzonisty Grzegorza Nagórskiego. Pewnie to jak i kunszt kompozytorski sprawiły, że bez cienia kokieterii możemy mówić o arcydziele.
Dość dziwna sytuacja w związku z „Human Things”, ponieważ okazuje się, że już na początku roku mamy prawdopodobnie do czynienia z najlepszą płytą 2018 r. Naprawdę ciężko będzie komukolwiek przebić ten album. Ale można się tylko cieszyć, bo to oznacza, że marka „Polish Jazz” wróciła na dobre i znowu wyznacza najwyższe standardy.
Waldemar Ulanowski
Pozostałe nagrania to kompozycje instrumentalne m.in. z udziałem światowej mega gwiazdy – saksofonisty Dayny Stephensa. Piotrowi Wyleżołowi towarzyszy zespół doświadczonych Polaków: trębacza Roberta Majewskiego, perkusisty Michała Miśkiewicza, kontrabasisty Michała Barańskiego i puzonisty Grzegorza Nagórskiego. Pewnie to jak i kunszt kompozytorski sprawiły, że bez cienia kokieterii możemy mówić o arcydziele.
Dość dziwna sytuacja w związku z „Human Things”, ponieważ okazuje się, że już na początku roku mamy prawdopodobnie do czynienia z najlepszą płytą 2018 r. Naprawdę ciężko będzie komukolwiek przebić ten album. Ale można się tylko cieszyć, bo to oznacza, że marka „Polish Jazz” wróciła na dobre i znowu wyznacza najwyższe standardy.
Waldemar Ulanowski
0 comments: